Jest niedziela, 27 kwietnia, godzina 9:20. Siedzę w strefie przedstartowej czekając na sygnał od wolontariuszy, żeby wyruszyć na linię z której rozpoczniemy maraton. Pogoda tego dnia była świetna… dla kibiców. W chwili startu jest 15 *C i pełne słońce. To o czym myślę to to czy przyjęta strategia ma w tych warunkach rację bytu. Wiadomo już, że nie będzie to przyjemny jogging w parku.
Bieg rozpoczynał się w południowo-wschodnim Greenwich Park. Zorganizowano trzy linie startowe. W zależności od czasu zgłoszenia/ kwalifikacji zawodnicy ustawiali się w danej strefie, które jeszcze dodatkowo były podzielone na fale. Pierwszy raz na maratonie z serii Majors startowałem z pierwszej fali.
Wstałem przed godziną 6:00. Zjadłem kanapki z masłem orzechowym i miodem popijając wodą tudzież izotonikiem (lucozade). O 6:25 zorientowałem się, że londyńskie metro w niedzielę działa od 7:00 więc…poczekałem sobie 40′ na pierwsze połączenie.
Szczęśliwie do Greenwich Park dotarłem po mniej więcej godzinie i 20 minutach z jedną przesiadką. Pociąg jadący na stację blackheath był wypełniony po brzegi. Fala biegaczy wylewała się powoli z wagonu bowiem wyjścia z peronu były dość wąskie i robiły się korki.
Ze stacji do strefy było około 1 km marszu. W międzyczasie zjadłem banana i kilka herbatników. W strefie: szybkie smarowanie pachwin wazeliną, części ciała narażone na promienie słoneczne kremem z filtrem, spakowanie worka depozytowego i można było zacząć krótką rozgrzewkę.
Za depozyty służyły ciężarówki zaparkowane w strefie przedstartowej. Po biegu worki odbierało się tuż za linią mety z tychże ponumerowanych ciężarówek.
Przed wyjściem na linię startu jeszcze obowiązkowe siku. Jak to bywa na tego typu imprezach – toi-toi i pisuarów jest zawsze za mało. Tym razem było wyjątkowo mało. Kolejki na kwadrans przed startem miały po kilkudziesiąt metrów.
9:30. Wychodzimy na linię startu przy aplauzie biegaczy. 9:40, bum, zaczynamy! Mieszkańcy osiedla domków jednorodzinnych okalającego park nie byli zbyt wylewni, jeśli idzie o okazywanie emocji związanych ze startem biegaczy. To nie Hopkinton z którego rusza się do Bostonu. Raczej senne reakcje widzów na pierwszym kilometrze. Myślę sobie to jest ten słynny Londyn do którego lgnie ponad pół miliona ludzi?
Obecnie ponad 1 mln 100 tysięcy ludzi wzięło udział w loterii pakietów na maraton londyński 2026. Ja pakiet na start w 2025 roku wykupiłem w jednej z dwóch polskich agencji. Pomimo wysłania maila z prośbą o rezerwację startu, dokładnie dzień po maratonie londyńskim 2024, przez kilka miesięcy nie byłem pewny czy będę miał możliwość zakupu pakietu. Pakiety agencyjne też są rozchwytywane.
Pierwsza część maratonu to płaska trasa z dość dużym spadkiem na 5 km. Przyjąłem taktykę biegu po 4’00″/km przez pierwszą część dystansu i dostosowania tempa biegu do warunków w drugiej. Tętno było bardzo ładne do 18 kilometra (162-164). Niestety na Tower Bridge (20 km) zaczęła się pierwsza kolka, która spowodowała lekkie spowolnienie. Druga dała o sobie znać koło 24 km. Przy stałym wzroście temperatury obserwowałem wzrost tętna, które wywaliło na 10 km przed metą (168, czyli próg). Ostatnie 8 km biegane było już powyżej progu (170-175). Zwykle przy takich sytuacjach udaje mi się trzymać tempo lub tracić nieznacznie. Tutaj te kilka uderzeń serca powyżej progu beztlenowego służyło głównie wypychaniu do krwioobiegu coraz gęstszej krwi i powodowało, że traciłem siły oraz chęci do szybszego biegania. Nie pomagała też myśl, że w połowie dystansu miałem niecałą minutę do odrobienia w drugiej połówce, żeby zejść poniżej 2h 50′ i tym samym zrobić PB. Musiałby wyjść z tego negative split na który fizycznie nie byłem gotowy. Nie w tych warunkach. Po 21 kilometrze przyjąłem bezpieczną taktykę biegu na samopoczucie. Nie kontrolowałem precyzyjnie tempa, a po 32 km przestałem patrzeć na tętno.
Trasa była dość wymagająca, techniczna. Mam na myśli między innymi sporo zakrętów, nawrotek, zwężeń, krótkich podbiegów i jeden solidny 800 metrowy zbieg na 5 km. Do tego ponad 56 tysięcy ludzi na trasie tego dnia i częste spotkania z łokciami zawodników.
Moją strategią żywieniową były trzy hydrożele mauruten (w tym dwa z kofeiną) spożywane na 9, 17 i 26 kilometrze. Do tego nawadnianie na każdym punkcie co pięć kilometrów oraz izotonik zlokalizowany, zdaje się, trzy razy na całej trasie. Na punktach z wodą dawali małe 0,2-0,3 l butelki dzięki czemu mogłem zabrać się z tym dalej. Zdaje się, że z jedną butelką biegłem 5 km i wyrzuciłem ją na kolejnym punkcie żywieniowym.
Po 30 km odczuwalna temperatura była grubo powyżej 20*C. Do tej pory miałem szczęście do pogody. Boston 2022, Tokio oraz Chicago 2024 biegałem w warunkach sporo poniżej 14 *C. Tym razem musiałem zmierzyć się nie tylko z dystansem, ale też temperaturą. Według badań temperatura powyżej 15* C powoduje spadek wydajności o około 1-3%, czyli w moim przypadku od 2′ do 5′.
Każdy kto wystartował w maratonie, na miarę swoich możliwości, wie jak bolą końcowe kilometry. W Londynie świetne jest to, że ostatnie 10-12 km tłum kibiców mocno zagrzewa do walki. Z kilometra na kilometr jest coraz więcej ludzi na trasie. Byli też ludzie z TriZ. Na 26 km zobaczyłem Wojtka, któremu odmachałem dziękując za doping. Takie interakcje budują. Agaty – z naszego teamu która też mnie wspierała – nie zarejestrowałem. Tak duży był hałas. Starałem się utrzymać rytm biegu i jak najmniej tracić. Ostatnie 30′ to już jazda daleka od strefy komfortu. Chciałem to już mieć za sobą. Czułem ścięgno achillesa w prawej nodze z którym borykałem się przez ostatni rok. Znacznika 4o i 41 km nie zarejestrowałem. Chciałem być już na mecie. Patrzyłem to pod nogi, to wypatrywałem Pałacu Buckingham.
Gdy zobaczyłem zegar postanowiłem jeszcze docisnąć. Ostatnie metry. Spojrzenie na zegarek. Jest ta pie#@$%na meta. Uff. Mamy to! Zegarek zatrzymałem po 2h 55’16”. Za metą kilkanaście minut dochodziłem do siebie opierając się o barierki patrząc tępo w ziemię.
Czy bieg w Londynie jest tak wyjątkowy i budzący emocje jak NYC i Boston? Jest wysoko na liście, ale z pewnością nie jest to poziom amerykańskich maratonów. Nie czuję się tego ducha i tych emocji co w Stanach. To nie ta liga… jeszcze. Niemniej zapamiętam go ze względu na przygotowania i ze względu na to… że był szósty.
Przygotowania do startu nie były idealne. Grypa na przełomie grudnia i stycznia, ciągnące się dolegliwości mięśnia biodrowo-lędźwiowego oraz zapalenie ścięgna achillesa spowodowały, że styczeń i luty nie był udany pod względem treningowym. Do tego doszedł pozasportowy stres i to była mieszanka, która kazała mi zwolnić i zregenerować się. Dopiero marzec i kwiecień przepracowałem według planu i była to największa robota wykonana kiedykolwiek w bezpośrednim przygotowaniu przed startem. Ostatnie dwa miesiące to ponad 740 km w nogach. Jestem zadowolony z tego co wykonałem na treningu i z rezultatu w Londynie. To mój trzeci najlepszy czas w maratonie.
Zapamiętam śmiech wolontariuszek reagujących w ten sposób na pytanie czy zasłużyłem na medal World Majors. Będę wspominał wszystkie te ciepłe słowa od kibiców i biegaczy, którzy spontanicznie gratulowali mi ukończenia Londynu i zakończenia cyklu majors, spotkanie z Kubą i Agatą na trzy dni przed startem w Borough Market oraz wszystkie te wymiany uśmiechów na mieście z biegaczami i biegaczkami noszącymi na szyi medal ukończenia maratonu.
Szósta gwiazdka daje dużo satysfakcji, ale chyba więcej daje fakt, że każdy maraton z serii majors został przeze mnie potraktowany stricte sportowo. Ostatnie cztery sezony były dla mnie świetne biegowo. Cieszę się, że mimo trudności podjąłem się wyzwania poprawy na każdym kolejnym maratonie. Czas trochę odpocząć.
Do maratonu w Londynie 2025 serię sześciu biegów Abbott World Maraton Majors ukończyło 223 Polek i Polaków. Ośmiu biegaczy z Polski zeszło poniżej 3h w każdym starcie. Dane po ostatnim maratonie są aktualizowane.